MACABRE OVERDOSE: Frist Holocaust Issue #1
Oto zin co się zowie – konkretny, dedykowany ważnym podziemnym kapelom, a przede wszystkim poczytny.
Przyznam się, że od lat nie miałem w rękach zina. Wydawało mi się nawet, że ta szlachetna forma promowania muzyki metalowej (i nie tylko) odeszła do lamusa wraz z nastaniem internetu. Otóż nie. Macabre Overdose: Frist Holocaust Issue to dzieło maniaka z Finlandii, ze wszech miar godne polecenia.
Już skład pisma, choć komputerowy, nasuwa skojarzenia ze złotymi czasami podziemnej prasy. Czcionka, sposób ulokowania zdjęć i logówek wyraźnie nawiązuje do starej, dobrej „wyklejanki”. Klimat budują też rysunki, paskudne w najbardziej uroczy z możliwych sposobów. Jestem pewien, że przyprawiłyby o mdłości najtwardszą nawet zakonnicę.
Mamy tutaj kwiat podziemia. Z obowiązku redaktorskiego wymienię Denial Of God, Impurity, Exorcised, Old Crucifix, Devouted Christ, Witchcraft, Demonomancy i około dziesięciu innych. Przewaga zespołów ze Skandynawii jest wyraźna, choć wiele miejsca poświęcono Ameryce Południowej, gdzie od ćwierćwiecza grany jest metal pełen pasji i bodaj najczarniejszy. Podoba mi się dobór kapel – nikt tu nie znalazł się przypadkowo. Bluźnierczy redaktor skoncentrował się na zespołach o długim stażu grania, którym jednak nie było dane przebić się nawet do drugiej ligi popularności. Nie złożyli jednak broni za co zasługują na szacunek. Taki Denial of God, grupa założona przecież na początku lat dziewięćdziesiątych, wciąż znany jest tylko garstce maniaków. Z wywiadu wynika, że chłopaki niezbyt się przejmują i grają swoją, skądinąd dość oryginalną muzykę, ciesząc się okazjonalnymi koncertami na całym świecie.
Właśnie – radość. To słowo rzadko pojawia się w kontekście muzyki metalowej. Z większości wywiadów przebija jednak wielki entuzjazm i zapał do grania muzyki. Te stare chłopy zwyczajnie cieszą się z faktu, że mają metal, nagrywają płyty, są zapraszani na koncerty, gdzie zjawia się niezbyt liczna, ale oddana publiczność. Przypuszczam, że redaktor również miał wielką radochę. Jego zasługą są w miarę udane, sensowne pytania. Brak tu, nieznośnych przecież, wątków filozoficznych, egzystencjalnych, diabli wiedzą jakich. Wywiady są jak debiut Sarcofago albo cios w mordę (na jedno wychodzi) – wiadomo o co chodzi od pierwszego zdania.
Zamawiajcie i czytajcie. Mam nadzieję, ze na jednym numerze się nie skończy...
Łukasz Orbitowski