VENOM - Fallen Angels CD 2011 Spinefarm Rec
Bez wątpienia premiera każdego nowego wydawnictwo VENOM zawsze urasta do rangi metalowego święta. Powodów do radości jest szczególnie wiele kiedy materiał jest tak udanym dziełem jak Fallen Anglels. Zawartość tego krążka cieszy tym bardziej bo w dużej mierze nawiązuje do początków świetności trio z Newcastle i choć ze starego składu pozostał jedynie Conrad Land bardziej znany jako Cronos to jednak wydaje się, że obecny skład jest jednym z mocniejszych. Jeszcze przed nagraniem Fallen Angels w roku 2010 miałem okazję po raz pierwszy oglądać Venom na żywo właśnie w tym składzie z Danny-m Dante na perkusji i Le Rage-u na gitarze i powiem, że nie zawiodło to moich oczekiwań. Venom na powrót jest w szczytowej formie, szkoda tylko, że na pierwszy koncert Venom w Polsce musiałem czekać ponad 22 lata. Tak czy inaczej było to niezapomniane przeżycie, no ale nie o tym miałem pisać dla tego wróćmy do zawartości Fallen Angells. Jako pierwszy objawia sie nam zagrany w średnich tempach Hammerhead, który może nie do końca jest trafiony jako otwierający utwór, mimo to brzmi zacnie, choć maniera śpiewu Cronosa w tym numerze jakoś mi nie leży. Na szczęście następujący po tym numerze bardzo dynamiczny niemal punkowy Nemesis zaciera to wspomnienie. Z każdym kolejnym numerem płyta nabiera mocy. Tak właśnie jest z nieco prowokacyjnym Pedal To The Metal wyczuwa sie tu spory ładunek energii i i tego motorhead-owego ducha, warto zwrócić uwagę na solowe partie gitar Raga, to co ten koleś robi z gitarą to zniszczenie!!! Lap of The Gods to kolejny sznyt na tej płycie, Damnation of Souls to zdecydowanie mój faworyt na tym albumie, niestety Beggardman kojarzy się z czasem z Sepulturą z Chaos A.D przez to trochę psuje klimat całości. Hail Satanas to w 666% Venom jaki najbardziej lubimy! To samo Sin, kolejny numer to Punks Not Dead bardzo masywnie brzmiąca kompozycja nasuwająca pewne skojarzenia z wczesnymi nagraniami Carnivore, który żeby było śmieszniej kiedyś czerpał całymi garściami z twórczości Venom. Numer ma ciężki, bardzo masywny szkielet okraszony potężnym niemal wgniatającym w ścianę brzmieniem. Death By The Name to typowy numer na rozkręcenie młyna na koncercie, bujany w średnim tempie ma w sobie spory ładunek energii której trudno się oprzeć. Let We Forge to doskonała ballada zagrana na akustycznej gitarze a Valley of The Kings to dla odmiany bardzo ciężki i rozpieprzający na kawałki numer. To prawdziwa wojenna machina niszcząca wszystko co stanie jej na drodze. Całość podstawowej wersji zamyka tytułowy Fallen Angels tym razem z mocno wyeksponowanym basem Cronosa. Jeden z najciekawszych numerów na tym albumie doskonały akcent na koniec, ale ale to wydanie posiada jeszcze dwa bounus tracki Annunaki Legacy i Blackend Blues. Zwykle bonusy jak to często bywa to typowe zapychacze, tu jednak jest zdecydowanie inaczej! To naprawdę niszczące numery. Reasumując zawartość tego materiału to naprawdę jeden z ciekawszych materiałów Venom! Jak najbardziej Polecam!