OBITUARY The End Complete LP 2014. Metal Blade Records
Bardzo elegancka reedycja albumu z 1992 roku. A kto w natłoku wszelkiej maści oldschoolowego death metalu a`la wczesna Szwecja, czy też przeróżnych kolejnych wcieleń towarzystwa z ORDER FROM CHAOS/ANGELCORPSE, pamięta jeszcze stare dobre OBITUARY (i fakt, że chyba na jedynce czy dwójce nie mieli tekstów, tylko spisali je później, już po nagraniu albumu, wsłuchując się w wokale i pisząc liryki, które mniej więcej brzmiały jak te z płyty, niezły patent, co?). Kurwa, ludzie, przecież ta kapela to był czysty kult, a to już za sprawą dwóch pierwszych albumów na początku lat dziewięćdziesiątych! Raz jeszcze dobitnie powtórzę: KURWA, KULT! Pamiętam jak dziś zakupy kaset licencyjnych (wtedy "piraty" schodziły z rynku, jedynkę i dwójkę OBITUARY mam jednak w takiej formie) i powiem, że to były złote czasy. I dodam jeszcze przewrotnie: kapele były prawie te same, tylko muzyka lepsza, bardziej szczera. A może człowiek był młodszy i bardziej łykał wszystko, co mu tam Metal Mind czy Carnage proponował (za 45 tysięcy starych złotych)? To były złote czasy dla death metalu i dla fanów w Polsce, moi drodzy, kiedy wieczorami, razem z unoszącym się wszędobylskim zapachem piwa, które smakowało jak piwo, a nie jakieś siki Weroniki, słychać było po osiedlach i klatkach to owe cudowne: Intooooo the …..(Przerwa) …..Graaaaave!!!!!!! Oj tak, pamiętam dobrze poustawiane pod linijkę kasety – GRAVE, DEICIDE (wydanie Legion na licencji do tej pory rządzi i tyle), MIASMA (ale zespół, na medal, gadajcie co chcecie na Kmiołka, ale rzeczy wydawał świetne!) no i OBITUARY oczywiście. Mam do dzisiaj "licencję" rzeczonego The End Complete właśnie, jeszcze z inicjałami gościa (PJ), od którego kupiłem owa kasetę parę lat później (w tamtych czasach inicjały umieszczano w celu zabezpieczania się przed niezbyt uczciwymi kolegami, którzy potrafili kasety zwędzić). Natomiast w 2014 r. ukazała się limitowana do 1500 sztuk reedycja na czystym LP sygnowana przez Metal Blade Records. No i co można powiedzieć o tym materiale? Całkiem sporo, jak mniemam. Materiał zabijał z taśmy w 1992 r., zabija na winylu w 2014. Zajebisty materiał, zajebisty death metal i zajebista zrzyna z HELLHAMMER. Jak to ładnie powiedział dżentelmen MD z POISONED: gdyby HELLHAMMER miał grać death metal, to brzmieliby właśnie jak OBITUARY. Ciężko się nie zgodzić. HELLHAMMER bije, że tak powiem, po uszach (posłuchajcie na przykład Corrosive!). Co ma zresztą nie bić, skoro sam John Tardy przyznał w jednym z wywiadów, że HELLHAMMER to była kapela jego młodości (Disposable Undergound Zine). Cholera wie, czy komponując muzykę na The End Complete, wpływy kapeli ze Szwajcarii nie są już totalnie podświadome, zakorzenione w kodzie DNA muzyków na amen. A diabła z tym, nieważne. To, co naprawdę podoba mi się w trójce OBITUARY, to niesamowita motoryczność i ciężar, o wiele "cięższy" ciężar niż ten, jaki znamy z ich jedynki i dwójki. Oczywiście, materiał ten jest o wiele lepiej nagrany, bardziej czysty i czytelny niż poprzednie produkcje zespołu. Bardzo fajne są też dość długie instrumentalne fragmenty niektórych kawałków bez wokali, naprawdę z głową pomyślane rozpędzanie walca – bardzo dobrze, że nikt nie wrzucił tam wokaliz, to z pewnością zepsułoby efekt tego sonicznego rozpędzania się i hamowania. Że tak powiem, ta płyta naprawdę „buja”. Ten zespół jest bardzo fajny do odtwarzania ze słuchawek, naprawdę gitary dają wtedy popalić na maksa! Szkoda tylko, że późniejsze materiały to takie… popłuczyny, a ostatni album Inked in Blood, to po prostu tragedia. Tak, niestety, po The End Complete OBITUARY zaczęło sobie cichutko zdychać. Szkoda. Słuchajcie trójki OBITUARY, bo naprawdę warto! Paweł Wojtowicz