SODOM – M-16; LP, BMG Rec, 2021
Zatraceni w codziennej pogoni za realizacją swoich planów i marzeń, nie zwracamy uwagi na fakt, jak czas strasznie gna do przodu – w tym roku mija 20 lat dzielących nas od premiery „M-16”. Wydawałoby się, że płyta ukazała się po raz pierwszy kilka lat temu, a tu minęły dwie dekady i z perspektywy minionych lat muszę stwierdzić, że czas nie zrobił krzywdy tym kompozycjom. Cały czas ten materiał emanuje niezwykłą energią. Zawsze materiały ze środkowego okresu działalności traktowałem nieco na dystans, cóż jestem niepoprawnym ortodoksem wielbiącym wczesny okres działalności SODOM, kiedy grali jeszcze muzykę podszytą mocno Diabelstwem. Dlatego takie dzieła jak „In the Sign of Evil” czy „Obsessed by Cruelty” będą dla mnie czymś wyjątkowym. Może z tego powodu, że w swojej prostocie kryją niezwykłą siłę; zawsze te materiały będą miały w moim sercu specjalne miejsce. Oczywiście bardzo lubię „Persecution Mania”, „Agent Orange” czy „Better Off Dead”, to na pewno jedne z najważniejszych dzieł SODOM. Z późniejszymi produkcjami tego zespołu było różnie; tak było w moim przypadku, do momentu premiery „M-16”, który był albumem, dzięki któremu uwierzyłem ponownie w ten zespół. Uważam, że „M-16” powinien być następcą „Better Off Dead”. Dobrze, pozostawmy te przemyślenia i skupmy się na dziesiątym studyjnym albumie SODOM „M-16”, który tym razem jest albumem koncepcyjnym o charakterze antywojennym, ukazującym okrucieństwo i bezsens wojny w Wietnamie.
Warstwa liryczna robi wstrząsające wrażenie; myślę, że wynika to z faktu, że są to opisy autentycznych wydarzeń, przemoc i okrucieństwo wojny, zatracanie człowieczeństwa, terror fizyczny i psychiczny. Te wszystkie elementy zostały zogniskowane na tym albumie, który w połączeniu z bardzo drapieżną muzyką poraża słuchacza bardzo mocnym przekazem.
„M-16” jest albumem, który po dzisiejszy dzień ma wielką moc oddziaływania, pobudza wyobraźnię, konfrontuje słuchacza z tematami cały czas aktualnymi i choć od wojny w Wietnamie minęło już sporo czasu, to jednak świat nie jest wolny od aktów terroru.
Czasem trudno uwierzyć, że człowiek drugiemu człowiekowi może wyrządzić tyle okrucieństwa, niejednokrotnie za rzeczy niewymierne do wartości życia, które powinno być dla nas najcenniejsze.
Skupmy się teraz na samej muzyce. Utwory, które w szczególny sposób przykuły moją uwagę to na pewno zagrany w średnich tempach smolisty „Napalm in the Morning” – to SODOM, jaki lubię najbardziej. Kolejny ulubiony numer na tej płycie to żwawo zagrany „Minejumper”, ciężki, toczący się niczym stutonowa wojenna machina. „Little Boy” – przykuwa uwagę, jest w tym numerze również szczypta jadu chłoszcząc słuchacza mocarnymi riffami, potrafi nieźle sponiewierać. Następny mój faworyt na tej płycie to „Marines” – i tu mamy średnie tempa, świetne gitarowe solo Bernemanna robi spore wrażenie, ten numer fajnie buja. Oczywiście to nie wszystkie utwory na tej płycie, ale te w szczególny sposób odcisnęły na mnie swoje piętno. Na koniec jeszcze dodam, że winylowa reedycja jest na 2 pomarańczowych winylach i posiada dwa koncertowe bonusy, będące zapisem koncertu z Wacken 2001: są to „Remember The Fallen” i „Blasphemer”.
Necro