LEGION OF DEATH - Self Title LP L.O.D. Rec USA 1987
Jak miło, że od czasu do czasu udaje mi się natknąć na jakąś przeoczoną w tamtym czasie perełkę, która zginęła w natłoku wydawnictw w tamtym okresie a po latach trafia w moje ręce! Tym razem to za sprawą mojego przyjaciela, który podrzucił mi ten materiał, mogłem zafundować sobie podróż w czasie do 2giej połowy lat 80tych :) Kiedy po raz pierwszy zacząłem słuchać tego albumu od razu zwróciłem uwagę na totalnie brudne i surowe brzmienie co nadało kompozycjom jeszcze większej mocy, szorstki bardzo gardłowy wokal John-a Gottschalk-a o miłej ksywce DEATH oscyluje pomiędzy wyrzygiwaniem przekleństw ala Jeffa Becerre (POSSESSED) a Gary Markovitchem z (BLOOD FEAST). Muzyka jak w obu wymienionych przypadkach jest ciosem metalowego młota prosto w łeb, nie ma tu ładnych wycyzelowanych solówek czy pięknej produkcji. Słuchacz od razu na dzień dobry dostaje cios po którym raczej będzie mu trudno utrzymać się na nogach. Jako pierwszy wyłania się z głośników płynący w średnich tempach Death Sentence - totalnie proste i do bólu ujmujące granie, Authority’s Fucked to zdecydowanie numer utrzymany w Punkowym duchu ala DISCHARGE, tylko jest to okraszone nieco masywniejszym thrash metalowym brzmieniem, Nuclear Pestilence to równie energetyczny niemal crust -owy numer, już sama okładka czy warstwa liryczna albumu to niemal anarchistyczne manifesty. LEGION OF DEATH udało się w idealny sposób znaleźć złoty środek łączący w sobie elementy Crust Punka z Metalem w jakimś stopniu przypomina mi to czasem Kanadyjski SLAUGHTER, choć mimo tu wyczuwa się tu więcej wpływów Punk Rocka, D.U.I. to bardzo krótki numer niemal żywcem wyjęty z repertuaru S.O.D. Leatherface to kolejny strzał pomiędzy oczy, Malicous Hatred to dla odmiany bujany numer w nieco wolniejszych tempach choć i tu nie obyło się bez nieco szybszych fragmentów, Sewer Art to kolejny killer na tej płycie - totalna jazda bez trzymanki, płynie niczym rozjuszona bestia która od czasu zwalnia by pożreć kolejna ofiarę! Unite And Kill to zamykająca album kompozycja, zdecydowanie wolniejszy bardziej masywny numer, choć i tu nie brakuje zrywów, co prawda nie tak intensywnych jak na przednich kompozycjach. Życzył bym sobie w dzisiejszych czasach więcej takich niespodzianek z przeszłości. Jak najbardziej polecam wszystkim ten album !!!!