FDS - XII.07 CD Maligant Voices
Czasami wydaje mi się, jakby nowe zespoły Black Metalowe nie mogły istnieć bez muzyków już znanych z innych zespołów. Drugą sprawą jest to, że ciągle wielu muzyków szukając nowych rozwiązań, dusi się w pewnym sensie w tym, co stworzyli i, aby w jakiś sposób nie zniszczyć dotychczas zbudowanego wizerunku tego zespołu, zakładają nowy, nie zawsze na tyle inny, aby jego kompozycje nie mogły stać się częścią dotychczasowego repertuaru. Tak początkowo pomyślałem o grupie FDS, będącą być może tworem powołanym przez wokalistę, który zaprosił do wspólnego grania muzyków związanych z tak wyśmienitymi zespołami jak ARKONA, MASSEMORD czy FURIA. Odnosząc się tym samym do mojej dygresji z początku recenzji, muszę stwierdzić, że FDS to twór jak na ostatnie moje spotkania z muzyką metalową jednocześnie bardzo oryginalny, jak na współcześnie istniejące zespoły, ale posiadający pewne elementy charakterystyczne dla klimatycznie grających kapel z lat 90-tych. Tu od razu na myśl przychodzi mi KATATONIA z MLP "For funerals to come…" czy wcześniejszego "Dance of December Souls" i do tego jeszcze kilka kapel, które w znakomity sposób łączyły mroczną metalową muzykę z łagodnym brzmieniem czystych gitar wzbogaconych pięknymi efektami nadającymi im niepowtarzalny czar. Oczywiście teraz tych efektów jest pełno, ale ich użycie na płycie "XII.07" jest wręcz wspaniałe. Ta płyta to tylko trzy utwory, bardzo melancholijne w swoim wyrazie i ciągle mające w sobie nutę zagłady. Co znamienne, teksty są w języku polskim, a do tego mówić o nich teksty, to za mało. Poetycka strona tego albumu przesiąknięta jest, o czym wspomniałem, motywem zagłady, umierania, końca świata i życia. Ważnym dla płyty symbolem jest również kolor biały, gdzie nawet w pierwszym utworze pojawia się w tytułowym związku z odmianą schizofrenii, jaką jest hebefrenia… "Hebefrenia bieli". Sam tytuł pozwala pewną klamrą zamknąć całą treść płyty. Hebefrenia, podobnie jak schizofrenia, jest chorobą psychiczną rozwojową i powoduje coraz większe u osób chorych zatracanie zahamowań, dystansu do świata. Biel jest na tej płycie symbolem śmierci, kiedy ostatnie zdanie utworu "Bezduch" krzyczy do nas: "Biel barwą zgonu!" Wynika z tego wspomniany już przeze mnie obraz zagłady życia pochłoniętego przez "biel"-śmierć. Wczytując się we wspomniane już, bardzo dobre liryki, mamy ku temu świetną okazję, bowiem podkład muzyczny pasuje tu idealnie. Nie tylko wspomniane przeze mnie gitary, ale także instrumenty klawiszowe, które brzmiąc niemalże (bo brzmią potężniej wiele) jak na starych płytach Graveland, dodają tej płycie niesamowitego charakteru. Całość dopieszcza okładka wykonana w charakterze starych plakatów z lat pięćdziesiątych XX wieku. Ciekaw jestem, na jak wiele starczy muzykom i wokaliście pomysłów, ale chciałbym, żeby nie skończyło się tylko na płochym natchnieniu! Płyta znakomita!