ACE FREHLEY- Anomaly CD2009 Bronx Born Rec
Na początku, kiedy dorwałem tę płytę, miałem dość mieszane uczucia, dlatego po kilkukrotnym przesłuchaniu odłożyłem ją na bok. Dopiero po premierze KISS „Monster” wróciłem do tego albumu. Raz, że nie oparłem się chęci porównania tych dwóch płyt. Fakt, że „Anomaly” wyszło w tym samym czasie co „Sonic Boom”, które jest nieco słabsze od „Monster”, nie przeszkadzał mi właśnie skonfrontować go z nowym albumem Ace Frehleya i co ciekawe, ten album wcale nie wypada na tle KISS gorzej, choć na następcę „Trouble Wolkin” przyszło nam czekać aż 24 lata. Ten fakt nie był zbyt miłym akcentem, ale na szczęście zawartość „Anomaly” w dość skuteczny sposób wynagradza ten nieznośnie długi okres oczekiwania na nową płytę sygnowaną logiem Ace Frehley. Na całość materiału składa się dwanaście kompozycji w bardzo typowym dla tego artysty sosie. Charakterystyczny głoś i jedyny w swoim rodzaju sposób gry na gitarze trudno było by pomylić z kimkolwiek. Warto również zwrócić uwagę na doskonale zagrany cover SWEET „Fox On The Run”. Oczywiście to nie jedyny numer na tej płycie godny uwagi, choć to właśnie on przyciągnął moją tym bardziej, że numer po nim „Genhis Khan” jest nijaki. Dobra, ale zacznijmy od początku. „Foxy & Free” to zdecydowanie doskonały numer na rozpoczęcie albumu. To Ace jakiego lubimy najbardziej, rasowo brzmiący ma w sobie prawdziwą moc błyskawicy. Jest tu sporo odnośników do starego FREHLEY’S COMET. Życzyłbym sobie płyty całej utrzymanej w takim klimacie. „Outer Space” to równie klasycznie brzmiący numer. Ma w sobie sporego kopa. Świetnie pulsuje… „Pain In The Neck” to dla odmiany bardziej Kissowy numer. Słucha się tego fajnieJ Po omówionych już wcześniej „Fox On The Run” i „Genhis Khan” następuje „Too Many Faces”. Niestety ten numer jakoś mnie nie ujął. Niby słychać, że to ten sam artysta, ale jakby stracił nieco na sile. Z „Change The World” jest nieco lepiej, choć do pierwszej części tej płyty jest jakby coraz dalej. „Space Bear”, no, tym razem jest znacznie lepiej. Więcej w tym mocy, ciężaru, to znowu rasowo brzmiący Rock’n’Rollowy, instrumentalny dla odmiany numer. „A Little Below The Angels” to nieco balladowy kawałek ze sporą ilością akustyków. Bardzo pozytywnie wibrujący z wtórującą na wokalach Aceowi córką. „Sister” to kolejny killer na tej płycie. Potężny, koszący heavy metalowy numer. „It’s A Grear Life”, ten utwór niestety po „Sister” nie istniejeL Na koniec tradycyjnie serwuje nam kolejną wariację na temat, instrumentalny „Fractured Quantum” - bardzo fajny numer na koniec. Reasumując, płyta jest dobra, choć, jak weźmiemy pod uwagę, że czkaliśmy na nią ponad dwie dekady, to trochę za mało. Powinna być niszcząca, a taka nie jest. Owszem, jest tu kilka fenomenalnych przebłysków geniuszu, ale płyta nie jest zbyt równa. Tak czy inaczej, nie mam zamiaru szargać dobrego imienia tego artysty, bo się nie godzi, tym bardziej że i KISS miał również lepsze i gorsze momenty w swojej karierze.